Witajcie!
Dawno nas nie bylo a my prawie wyjezdzamy juz z Laosu. Ale po kolei.. Dzis wpis czarno-bialy na czesc mojej karty SD ktora postanowila umrzec i do grobu zabrac ze soba kilkadziesiat moich zdjec! Mam nadzieje ze w Polsce uda sie jakims programem odzyskac dane i chociaz troche z bezcennych fotografii… A teraz po krotce o wrazeniach z koleinych etapow podrozy.
===Chiang Khong===
Tydzien temu bylismy w miasteczku granicznym Chiang Khong. I okazalo sie ono o wiele ciekawsze niz zapowiadal przewodnik! Ciche, spokojne i senne wrota Indochin! Pierwszy raz autocgtoni robili sobie z nami zdjecia! I dostawalismy darmowe posilki do sprobowania w swietnej, wegetarianskiej restauracji!
Zdjecie na pozegnanie z jedna z Pan kucharek
===Splyw Mekongiem===
Premier w rubryce “zawod” wpsiuje “Chlebowski” – nam ten kawal skojarzyl sie ze splywem Mekongiem. Zawod: “splyw mekongiem”. Chyba nic nie zostalo z dawnej magii – teraz to drogie i turystyczne na wskros przedsiewziecie! Tylko widokow nikt nam nie odbierze!

No i nocleg w turystycznym miescie (zyja chyba tylko z noclegow i knajp dla nocujacych podronikow)…

===Luang Prabang===
Miasteczko ponoc leniwe, piekne, postkolonialne i nie nachalne. A okazalo sie tak komercyjne ze az trzeszczaly kosci. Drozej niz w Tajlandii! (shake nawet 2x drozszy) i pelno zblazowanych “westmanow”! Po prostu wszytsko dla nich i pod nich. Knajpy z pizza, duzo piwa i nagabywania tuktukarzy: “kejw? woterfol?”!
Uczciwie trzeba powiedziec jednak ze miasteczko samo w sobie ma postkolonialny urok i tego mu sie nie odbierze.. Co z tego ze na poranny zwyczaj dawania jalomuzny mnichom pod swiatynie zjezdza tuk tuki z calego miasta zaladowane turystami pstrykajacymi fotki jak w ZOO…
Zwinelismy sie z tamtad szybciej niz planowalismy…
ogrod palacowy w Luang Prabang
po dawaniu jalomuzny
===Phonsavanh===
Udalismy sie do miasteczka mniej nawiedzanego i tutaj Laos juz potrafil zauroczyc (mimo deszczowej pogody). Phonsavanh to mala i calkiem nowa miejscowosc (40 lat) – powstala po calkowitym zniszczeniu poprzedniej stolicy regionu. W ogole cala okolica byla intensywnie bombardowana przez USA i do tej pory duza czesc regionu jest pelna niewybuchow.
W Ponsavanh poznalismy nowe smaki: lokalnych zup nudlowych (niby rosol ale jednak…), slodyczy paczkopodobnych i bananow w dziwnym ciescie! Dalo sie zyc! Zwiedzilismy tez slynna doline dzbanow i mniej slynna ale za to szalenei interesujaca farme jedwabiu (i herbaty)…
Rownina dzbanow
Krowa pijaca wode z leju po bombie (dziwna krowa!)
Radosni podroznicy na laotanskiej ziemi!
===Vientiane===
Po jezdzie nocnym autobusem (przygoda sama w sobie – nasze ptele bieszczadzkie chowaja sie przy tych drogach!) dotarlismy dzis do stolicy Laosu – Vientiane. Na goraco… pada kapusniaczek i jest chlodno… jak sie dowiedzielismy nie jest to tutaj normalne o tej porze roku… zwiedzilismy 2 swiatynie i jutro lepiej przyjrzymy sie temu miastu. Tutaj widac ze Laos byl francuska kolonia: wszystkie napisy urzedowe sa w jezyku laotanskim i francuskim, przewazaja turysci z kraju wina oraz sera a takze zabudowa jest jakby mniej “azjatycka”…
===Co dalej?===
Laos nie zachwycil nas tak jak Tajlandia… Dowiemy sie w informnacji turystycznej o parku narodowym na polnoc od Vientiane – jesli nie ma w nim nic ciekawego i nie da sie w nim normalnie rozbic to Mostem Przyjazni wrocimy do Tajlandii – tam mamy upatrzony park a potem juz Kambodza!
Pozdrawiamy,
Seba i Kasia
PS. minal juz miesiac naszej podrozy!
Linki dla planujących podróż:
Laos – informacje praktyczne