Hej,
I trafiła się pierwsza łyżka dziegciu w Wietnamie. Może łyżeczka i ma jeszcze szansę na rehabilitację ale jednak … O Hoi An czytaliśmy same superlatywy: piękne, urocze, historyczne, spokojne miasteczko. W ciemno wzięliśmy tu 6 nocy i z nadziejami przyjechaliśmy po kilkugodzinnej podróży busem. A tu jednak trochę głośno (na ulicach), starówka (chyba) na jeden dzień( może 2 ale nie tydzień !). Ciężko nieturystycznie (czyt. Lokalnie) się poruszać… Do tego wszystko to czego nie lubimy w perełkach! Nagabywanie, wciskanie dzieciom “pamiatko-zabawek”, ceny, kicz i odpust :-)

I tak pierwsze 2 dni to nie była rewelacja ale zgodnie z naszą ideą powolnego poznawania i zwiedzania; tego że lepiej czasem mniej a dokładniej by poczuć klimat miejsca – zaczęliśmy się wgryzać….

I tak: śpimy poza “starówką” co daje nam wgląd w normalne życie i jedzenie w miasteczku ( w normalnych cenach!); Znaleźliśmy najlepsze kanapki tofu ever!; U innej Pani z kolei najlepsze śniadaniowe z jajkiem ever ( wszystkie pięknie grillowane na palenisku); koło nas jest najlepsza zupa z wołowiną w mieście; a starówka zyskuje gdy zwiedza się ją powoli.









Dawne niesnaski jakie mieliśmy z tym miastem idą powoli w dal. Dziś przy dobrej kawie (i mrożonym kakao) nasze nastawienie znów wróciło na dawne tory. Znów zaczyna się podobać :-)

Wpis nietypowy bo zaczęliśmy od narzekań. :-) Nie napisaliśmy dlaczego Hoi An to taka perełka. Ba! Nawet te kilka zdjęć tego nie pokazuje (specjalnie!!) Cóż – zostawimy to może na kolejny wpis! Przecież jeszcze chwilę tu zabawimy! Teraz dzieci zasnęły – to może coś obejrzymy 🙂 Trzymajcie się ciepło!
