Hej!

Wpis zaczynam pisać gdy jeszcze jesteśmy w Hoi An (ostatni wieczór) a pewnie skończę go jutro. Dziś na nawet Jerzyk przez pół godziny wzruszał się, że już wyjeżdżamy… Miasto pozwoliło się sobą zachwycić przez ostatnie kilka dni. 

Pisaliśmy wcześniej ale podsumujemy. Jedzeniowo popadliśmy w smaczną rutynę. Pyszne kanapki, pyszna zupa, kawa na wysokim poziomie i … frytki z KFC. Kto był w Wietnamie ten wie – jest to jedno z nielicznych miejsc gdzie frytki dostanie się zrobione z ziemniaków – a nie jak wszędzie indziej z batatów. Słodkiej wersji tego “przysmaku” nie lubimy a Janek uparł się na parę porcji “normalnych” frytek.

Na uwagę zasługuje przepyszna kawa z solą. Dokładnie z solonym, spienionym mlekiem i cynamonem. Coś jak słony karmel. Pomaga w tym mała warstwa słodkiego mleka na dnie :⁠-⁠) Połączenie wydaje się nieciekawe, ale smak jest boski!

Zwiedzając. Poznaliśmy “starówkę” dogłębnie. Hoi An to miasto niezwykle ciekawe. Oprócz Wietnamczyków osiedlali się tu też Japończycy (słynny, drewniany “japoński most” z XVIw. łączący część wietnamską i japońską, służy do dziś) i Chińczycy. Zwiedzaliśmy uliczki, świątynie i świeckie budynki…

Wieczorem miasto przekształca się w… Wenecję. Rozległą zatokę  w posiadanie przejmuję łódki z lampionami gotowe zabrać wszystkich chętnych na romantyczny rejs po zatoce i zatoczkach Hoi An. Dodatkowo całe nabrzeże i uliczki też oświetlone są tradycyjnymi lampionami (z tym że teraz za źródło światła służy lampka LED a nie świeca). Magiczne widoki.

Dodatkowo na 2 dni wypożyczyliśmy skuter. Maszyna prowadzona była czasem przez szofera Jerzyka i Janka 🙂 Zwiedziliśmy znane “marmurowe góry”. Jak sama nazwa wskazuje są to 4 góry wystające z płąskiego krajobrazu okolicznych nizin. Wydobywa się z nich marmur a w ich okolicy powstała niezliczona ilość warsztatów robiących ozdoby z tego kamienia. Od bransoletek po kilkumetrowe posągi Buddy.

Na 2 górach są klasztory buddyjskie jak i naturalne jaskinie, które stały się naturalnymi świątyniami. Od wieków było to miejsce licznych odwiedzin przez Wietnamczyków. Trzeba przyznać jedno – “główna” jaskinia jest … przecudowna. Magiczna i mistyczna. Skąpana w świetle wpadającym przez jeden otwór w górnej części jaskini….

Zwiedziliśmy też okolice Hoi An. Jeździliśmy po miastach, miasteczkach i wioskach.

Zobaczyliśmy wioskę “garnacarską”. Miejsce, gdzie tradycyjnie wydobywano glinę i robiono wszelkie przedmioty z gliny. Wioskę można zwiedzić, podpatrzeć (na prawdę ciągle jest tu masowa – acz ręczna – produkcja glinianych przedmiotów wszelakich) i spróbować się w garncarstwie.

Zobaczyliśmy też bambusowy most:

Jest on składany podczas pory deszczowej, gdy poziom wody jest za wysoki, i potem znów budowany na pozostałą część roku (dowiedzieliśmy się tego od Pani pracującej w polu tuż obok przeprawy).

Teraz szykujemy się do kilkugodzinnej jazdy do następnego miasta – Quy Nhon. Miasto mniej “turystyczne” i oblegane od “pobliskiego” Nha Trang. Za to z ładną plażą, kilkoma zabytkami i ponoć ciekawą okolicą. Kolejny chill out przed nami! Zadokujemy się tam na tydzień. Oby – tym razem – była ta miłość od pierwszego wejrzenia 🙂

Wszystkiego dobrego!