Hej, czas leci. To już Porto, ładniejszy brat Lizbony 🙂 Przywitał nas ciasnymi uliczkami, poszukiwaniem miejsc do parkowania ale też ciekawą okolicą oddaloną zaledwie o 10 minut od centrum tego miasta. Samo miasto dość urokliwe wciągnęło nas na kilka leniwych dni…

I oczywiście ciastka i kawiarenki…

Odwiedziliśmy też jedno miasteczko na północ od Porto – Vila do Conde. Urokliwe miejsce, które w oczach naszych smyków zamieniło się w centrum pirackiej przygody! A to za sprawą skromnego ale bardzo ciekawego muzeum o szkutnictwie i żeglarstwie w regionie, którego jedną z atrakcji była drewniana łódź postawiona w pobliskim porcie. “Arrrr kapitanie!” To był główny okrzyk na tej łajbie! Dorosłym też udzieliła się ta atmosfera dalekich podróży i odkrywania nowych lądów!

Jest port jest statek jest i wybrzeże strzeżone przez fort. Teraz po prostu piękny punkt widokowy z całkiem sporymi falami!

I znów trafiliśmy całkiem ciekawie z mieszkaniem (przy najmniej jednym bo tym razem wynajęliśmy 2). Był to może trochę zaniedbany ale przestronny apartament w “normalnej” części Porto. Może trochę stary, nienowoczesny ale z tym charakterystycznym, historycznym zapachem. Czuło się, że ktoś tu spędził wiele lat swego życia. Że dbał o ten kąt a teraz dzieli się nim nie tylko z myślą o zysku ale z chęci dzielenia się swoją historią i uprzejmością.

A teraz… Już prawie koniec… Jesteśmy pod Lizboną i… o tym już następnym razem!