Dojechaliśmy. A potem dopłynęliśmy na naszą wyspę. Piszę”naszą” bo już się tu zadomowiliśmy i będziemy się jeszcze mościć przez ponad tydzień! Razem: 15 dni na rajskiej wyspie.

Początek podróży to nocny pociąg z Hua Hin . Chłopaki już tylko tak chcą jeździć. Nocne pociągi lub ewentualnie dalekie loty (“takie z bajkami” – czytaj z monitorami dla każdego :⁠-⁠))

A potem to już tylko kilka busów i prom.

Po dopłynięciu odebrał nas człowiek, o którym można by zrobić oddzielny wpis. Pan A.- sitarzysta, podróżnik, Słowak i mieszkaniec tej wyspy na pół etatu ( dokładnie na pół roku w roku od lat wielu). Jego toyota hillux dowiozła nas przed nasz dom na najbliższe pół miesiąca (chłopaki pierwszy raz jechali na pace – w końcu wiatr we włosach). Drewniana chata na betonowych palach, z dwoma pokojami, z łazienkami i kuchnią to nasz nowy dom. Dobry Duch Wyspy zapewnił nas, że pożyczy nam też skuter jak tylko uda się w nim naprawić hamulec :⁠-⁠)

Widok z tarasu

Skuter naprawiony. Śmigamy aż miło a my lenimy się na wyspie. No może nie cały czas ale w większości. Zobaczyliśmy kilka plaż, świątynię czy zaznaliśmy tropikalnego deszczu. Wszystko dzieje się tu w wyspiarskim, wolnym tempie. I tak też się tu czujemy – wolni 🙂

Wyspa nie jest mała, nie jest duża, nie jest tylko tajska, nie jest tylko turystyczna. Ma swoją duszę, swój rytm, swoją osobowość. Poznajemy ją powoli, zaszyci w wiosce 10 min od plaży. Na pewno napiszemy o niej więcej później. Jak zwykle nie nadążamy z pisaniem. Jesteśmy parę dni do przodu 🙂
Zdrówka!