Hej. Kasia chciała bym odpowiedział na pytanie: czym jest ko Phangan? Mi kojarzy się z wolnością i z wieloma obliczami. Jeśli jesteś imprezowiczem – znajdziesz tu coś dla siebie ( full moon party ale nie tylko) – choć pobliskie ko Samui jest bardziej imprezowe. Jeśli chcesz w spokoju kontemplować przyrodę – znajdziesz tu wiele pięknych plaż jak i dżunglę z górami i z pięknymi wodospadami. Jeśli chcesz poczuć jak na porządnych wakacjach – możesz wynająć bungalow przy plaży. Jeśli chcesz poświęcić z ciałem – mnóstwo szkół jogi. Jeśli chcesz zostać na dłużej, jeśli chcesz pożyć w odoosobnieniu, medytować, tworzyć, nurkować, uczyć się .. wszytko. Na tej wyspie nie ma rzeczy niemożliwych. Wszyscy, mimo różnych potrzeb i podejść do tej wyspy, żyją razem i uśmiechają się do siebie. Może na początek lokalni Tajowie chętnie na Tobie zarobią ale po kilku dniach gdy wiesz co gdzie i jak- potrafisz żyć jak Taj :-)
Jak my przeżyliśmy te 2 tygodnia. Na pewno leniwie w naszym domku. Początek – jak wspomnieliśmy- ułatwił nam Pan A. – podwiózł, pożyczył motor i służył radą. Przez Janka nazywany “Sąsiadem” a przez Jerzyka “Panem z Kapeluszem”.

Nam udało się śmigać po wyspie na skuterze. Jak to powiedział inny mieszkaniec tej wyspie- “jest ona za duża by nazwać ją małą i za mała by nazwać ją dużą” zatem bez tego małego środka transportu byłoby nam na prawdę ciężko. Jeszcze raz dzięki za pożyczenie!!!

Nasze leniwe aktywności obejmowały między innymi plażowanie( oczywiste) z nielicznymi przypadkami nurkowania.




Trochę też chodziliśmy po dżungli.





W międzyczasie przeprowadziłem wywiad z 2 Sitarzystami – fascynujące postaci mieszkające na wyspie od dawna. Więcej o nich przy innej okazji. Do tego – z okazji Diwali – poproszono mnie o krótki, sitarowy koncert. Zagrałem. Pierwszy, sitarowy koncert za mną!! Tego wieczoru zaprezentowałem ragę Miya Malhar – cudowną kompozycję przewidzianą na porę deszczową (co też zgadzało się z okresem na wyspie).

Chłopcy też uczestniczyli w “Święcie Światła”. Tak bardzo, że mogli by go obchodzić co dzień. Podobały im się: tańce (Bollywood, z czego jedna z tańczących Pań była mistrzynią tego tańca – dosłownie), jedzenie ( cieciorka!!!) i fajerwerki ( od sztucznych ogni przez kapiszony).

Jedliśmy też różne owocowe przysmaki.



Codziennie coś przełamywało rutynę. Nowa potrawa, miejsce, ludzie… Żyło się nam powoli ale czas zleciał nam ogromnie szybko. Nie sposób we wpisie przytoczyć wszystkich historii. Na koniec Janek przed Panią robiącą Roti ( specyficzne naleśniki) – naszą zwyczajowa kolację z ostatnich kilku dni ..


Teraz jedziemy pociągiem do Bangkoku. Za sobą mamy dzień drogi (dojazd do portu, prom, autobus czekanie na jechanie, a teraz nocny pociąg). Przed sobą już za kilka dni Wietnam! Do następnego!

Ps. Aaaa znów zapomniałem o Świątyniach!!! Może następnym razem :-)