Hej,

Teraz wspomnę swój pierwszy, samotny moto-trip.

Wpis publikuje po długim czasie ale jako datę publikacji daję czerwiec 2024 – dla porządku bloga. 🙂 Sam wpis robię dopiero w styczniu 2025 …

Po kupieniu nowej maszyny w grudniu 2023 (rodowód indyjski :)) w czerwcu byłem gotów na pierwszy wyjazd “gdzieś dalej”. Wiele osób doradza wyjazd “jednowątkowy” albo motocykl albo… (pisz co chcesz: zwiedzanie, chodzenie po górach…). No ja takich “albo” nie lubię! Zatem założenie było: jechać, zwiedzać, pochodzić po górach , podróżować… 🙂 Zależnie od cudownych ludzi, którzy mnie przenocują (choć opcję własnego biwaku zawsze miałem w torbie).

A oto wierzchowiec w pełni załadowany na około-tygodniowy wyjazd.

Plan był ułożony “z grubsza”. Pierwszy dzień to nieśpieszny dojazd pod Jelenią Górę. Nieśpieszny – bo chciałem ominąć drogi ekspresowe i pojeździć bardziej lokalnie. Eską przejechałem tylko 100km a potem obwodnicę Wrocławia. Przyjemna jazda w dużym upale. Dojechałem na popołudnie. Idealnie na koncert mojego pierwszego kolegi 🙂

Po całym dniu jazdy – koncert! Piękne miejsce – Artystyczna Galeria Izerska i cudowna muzyka. Byłem zaskoczony i oczarowany!

Wieczorem super rozmowy i zasłużony odpoczynek. Dzień idealny!

Kolejne dni były równie ciekawe. Dzień drogi. Typowo drogi tym razem “dla przyjemności”. Jak poprzedniego dnia mazowieckie krajobrazy i proste drogi nie były super ekscytujące tak tym razem postanowiłem pobłądzić w karkonoskich trasach. Mniejszymi drogami włóczyłem się to tu to tam, wiedząc że mam jeszcze dużo czasu. Piękne drogi i winkle – głównie po czeskiej stronie. I pogoda: może mniej słoneczna – ale do jazdy idealna!

A popołudnie to już dojazd do celu – HRADEC KRALOVE. Pierwszy raz zwiedzałem to miasto 🙂 Zakochałem się! Piękna starówka, niewymuszony klimat uniwersyteckiego miasta, knajpki i festiwal teatralny, na który przypadkiem trafiłem. I ludzie – Martin – podróżnik, wykładowca i wspaniały człowiek ugościł mnie w tym mieście po królewsku 🙂 Czeska gościnność, piwo, jedzenie i luz! Tego nie da się zapomnieć!

Miasto mi się spodobało tak bardzo, że następnego dnia z rana jeszcze tam podjechałem 🙂

Tego dnia nieśpieszenie kierowałem się na Słowację . Dokładnie Tatry słowackie. Mój cel na najbliższe kilka dni. Czyli trekking i słowacka gościnność 🙂 Po drodze zahaczyłem o Ołomuniec. Musiałem! I wy też musicie, gdy będziecie w pobliżu! To już mój kolejny raz. Zawsze przejazdem ale zawsze z bananem na twarzy i pełnym dobrego jedzenia brzuchem. Za pierwsze odpowiada znów klimat starego miasta/

Za drugie cudowna, nepalska restauracja z niebywale smacznym i tanim lunch menu. Zawsze zaglądajcie do Ołomuńca i idźcie tam zjeść! Niemal na samiutkim rynku!

A to już zbliżamy się do jakiś pagórków. Niestety w obiektyw kamerki trafił mały kamyczek przy znacznej (ale przepisowej 😉 !) prędkości i szybka pękła… Jak sie okazało później tylko ochronki ale niestety reszta podróży nagrywała się w słabej jakości z odpryskiem na obiektywie…

W tej części wyprawy mniej jeździłem – więcej chodziłem. Tatry na Słowacji są PRZEPIĘKNE! Na szczęście trafiłem do ludzi gór. Czy w ogóle mieszkając w okolicach Liptowskiego może być inaczej?

Cudowna przestrzeń. Mój gospodarz mógłby być przewodnikiem górskim na luzie. Teraz zakochany w dzikich górach Gruzji ale mając pod bokiem Tatry też tutaj spędza mnóstwo czasu!

Kolejne dni to również Tatry – tym razem spędzone u Katriny i Nikoli. Górołazki, podróżniczki i znajome pewnego słowackiego sitarzysty, którego spotkaliśmy na Kho Pangan rok wcześniej… ŚWIAT JEST MAŁY! A czas w Liptovskim mijał za szybko! Niestety wysokie wejścia pokrzyżowała pogoda i wypadek (niestety śmiertelny) przewodnika tatrzańskiego na dokładnie na szlaku, na który chciałem wejść. Ale tutaj Tatry są ogromne, więc łatwo znaleźć ciche, piękne szlaki.

Lokalny browar też pyszny:

Dalej zrobiłem sobie znowu dzień jazdy. W końcu to Moto trip. Tym razem w drodze w Beskidy pojeździłem po winklach tatrzańskich. Drogi lokalne bawiąc się świetnie po słowackiej i polskiej stronie a potem na odwrót 🙂 Dzień w siodle! Po drodze skansen i sklep Zajo 🙂

Niestety po drodze: piękna pogoda ale też oberwanie chmury…

Za to widoki wspaniałe.

Beskid to kolejny przystanek na połażenie. Super miejsce i super nowy znajomy – Wiesiek. Człowiek, który powinien zostać ambasadorem tej części Polski. Wie wszystko, pasjonuje go wszystko i zna wszystko co w Beskidzie piszczy. Do tego prze-gościnny i prze-miły człowiek z cudowną rodziną! Musimy się jeszcze spotkać 🙂

Potem to już powrót do Warszawy. Było super. Polecam każdemu. Po takim krótkim tripie wiem więcej o sobie, swoim sprzęcie i o tym jak i co i z czym na takim wyjeździe 🙂 A po powrocie szykował się kolejny trip – tym razem nie moto.

Wszystkim DOBRYM DUSZOM tego wyjazdu SERDECZNIE I Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ! Nie ma takiej klawiatury, która wytrzymałaby moje podziękowania. W szale podróży i radości zapomniałem robić wspólnyh zdjęć 🙂 Tyle się rozmawiało i wspólnie przeżywał, że aparat schodził na dalszy plan. W ogóle robiłem jakoś mniej fot… Na koniec DOBRE DUSZE ze słowackich Tatr. Resztę moich przyjaciół ze szlaku muszę odwiedzić jeszcze raz – by zrobić zdjęcia 😉 a to poniżej poprawić 😉 Nie ma lekko – trzeba podróżować!

Do zobaczenia!