Hej, to już niestety prawie koniec. Przedostatni przystanek – Phechaburi. Miasto mniej znane ( turystycznie) ale pełne uroku i ciekawych miejsc do zobaczenia. Dla tych którzy tu zawitają zwykle jest to przystanek max. na jedną noc. My zostaliśmy tu 3 :). I nie żałujemy.

Co nam się mniej podobało (w sumie tylko na początku): – mała baza (a właściwie brak) budżetowych noclegów. Za to trafiliśmy na trochę droższy ale za to czysty, ze śniadaniem i z rowerami gratis. Miła odmiana 🙂 Sympatyczni właściciele i widok na pokaz sztucznych ogni. Było bardzo miło!

Co nam się podobało? Wszytko inne! Leniwe miasteczko, piękne posiadłości (obie królewskie) i wiele świątyń. Nowych, starych czy nawet w khmerskim stylu (takie same jak w Angkor Wat). Było co zwiedzać! Dzieci biegały, my podziwialiśmy.

Kolejna rzecz warta wspomnienia – najlepszy nocny market jaki do tej pory widzieliśmy. Albo inaczej – najsmaczniejszy market jakiego do tej pory spróbowaliśmy. Skoncentrowany w jednym miejscu, różnorodny i przede wszystkim – pyszny! Próbowaliśmy nowych-starych dań, pączków, jajeczek na szaszłyku i paru innych potraw. Jedyna wada – shake’i owocowe nie na najwyższym poziomie… 🙂

Po tych paru dniach dojechaliśmy do znanego nam Hua Hin. Plan był taki by na koniec tydzień odpocząć nad morzem. Plażować, czytać, grać na sitarze i ładować akumulatory. Chyba zrealizujemy 😉

Zdjęcie z telefonu

Do następnego!