Hej!
Naprawdę wahaliśmy się czy cokolwiek teraz pisać i publikować na blogu. Walczylismy ze sobą i biliśmy się z myślami “czy nas jeszcze będziecie lubić?” 😉 Padł nawet pomysł by przedstawić wszystko w ciemnych barwach…
Dojechaliśmy do Portimao. I wyszło słońce. I okazało się że Portugalia ma jedne z najpiękniejszych plaż na świecie! Nie widzieliśmy chyba cudowniejszych (pewnie wpływ na to ma tzw. low season).
Grzejemy sie i uprawiamy plażowanie pełną gębą! Plażowanie to też odkrywanie nowych, pięknych, dzikich plaż. A w okolicy tu jest ich mnóstwo! Zaczęliśmy od najbliższej (15m piechotą) praja de Rocha. Jest to nasza baza – obczajony punkt na ile się da.
Z niektórymi się ganiamy…
… A z tymi pierwszymi budujemy też co się da…
Z resztą chlopaki bawią się też razem.
Dziś pojechaliśmy w delegacje na inne plaże. Zaczęliśmy od wizyty na Capo de Sao Vicente. Czyli – końcu cywilizowanego świata – jak to kiedyś mówiono. Najbardziej na południowy-zachód wysunięta część Europy. Nazwa ma kilka np. święty przylądek (za czasów rzymskich) lub przylądek ciepłych gaci – gdy płynęło się z Europy przechodziło się tu z zimnych prądów do cieplejszych 😉
Oczywiście musieliśmy zahaczyć o plaże. Tym razem miejsce wskazały nam surferskie busy, które zatrzymały się przy jednym z klifów… Schodzimy .. a tam jak stado rekinów czekające na rybę – grupy surferów czekają na falę…
Aż chce się poserfować…
Pytanie: jak nasze dzieci reagują na ocean?
Jedno tak:
ale na szczęście jeszcze nie chodzi i to co ma w głowie na razie w jego głowie pozostanie (jak i na kocyku).
Za to drugie… Szał! Jerz, gdyby mógł, polecialby w kosmos i z powrotem!
Żeby nie było tak różowo – zdanie na pocieszenie dla przebywających w innym klimacie: czasem się tu chmurzy… to tyle na dziś!
Pozdrowienia!